Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

8
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Na Boga! zawołał Stanisław: alboż myśleć możecie, żem chciał czego, żem się czego spodziewał?
— Ale nie, odpowiedział Brant zażywając tabakę: właśnież ja nie wiem, żeś ty jéj ostatek swojego oddał i za swoje ją pochował! Zabieraj póki czas mobilia, i póki się wierzyciele nie opatrzą, swoje przynajmniéj odzyskać się staraj.
— Ja nic nie chcę, nie chciałem, nie wezmę, przerwał z oburzeniem Szarski. Myślcie panowie nie o mnie, ale raczéj o téj nieszczęśliwéj staréj, która nie ma przytułku, kąta i chleba, cały wiek na służbie ich straciwszy.
— Trudno na to będzie poradzić, rzekł Palski: grosza nie pozostało.
— Przedajcie więc co się da ocalić z ruchomości aby jéj zapewnić chleb i przytułek.
Brant uściskał Stanisława ze łzą, któréj ukryć i ocierać nie myślał.
— Nie turbuj się o to, rzekł: są jeszcze serca poczciwe, nie zginie stara Marta.
W téj chwili szum się dał słyszeć w dziedzińcu, i ciżba ludzi od wrot, z pachołkami policyi, z komissarzem na czele, wtoczyła się na ganeczek. Marta siedziała na nim; ale dawniéj tak groźna, teraz się już nie ruszyła nawet, spojrzała obojętnie, mrucząc pod nosem:
— Idźcie, idźcie kruki! zabiliście pana, pozabijaliście dzieci, dobili ją... zabierajcie i swoje... a mnie tu już nie ma co robić.
To rzekłszy, w stała i poszła do kuchenki, i szybko z niéj zaraz wybiegła z węzełkiem na plecach, z kosturem w ręku z miotliska zrobionym na prędce; spuściła głowę, zabierając się odejść, gdy hałas wewnątrz