Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

146
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Któż panu powiedział, że się chcę żenić? że o tém myślę?
— Wszyscy... dosyć, że mówią!
Stanisław ruszył ramionami i unosząc się, dodał:
— A wiesz pan, że ta Żydówka, ta Żydówka więcéj może warta od wszystkich waszych pań i panien salonowych, i powycieńczanych na duchu i ciele szlachcianek!
— Oszalał! oszalał! zawołał pan Adam. Więc już nie ma na to innego sposobu tylko środki gwałtowne! więc cię siłą ratować potrzeba! A! i to potrafimy!
— Panie, odparł Stanisław: nie chcę ci odpowiedać, jakbym myślał i co mam na ustach... Chodzi wam o imię, nie prawdaż? Napisz ojcu mojemu, powiedz sobie, że od dziś się go sam wyrzekam i zmieniam je... a zostawcie mnie swobodnym. Chleba nie mam, ale go u was nie odebrałem i nie żebrzę, pracuję nań i spożywam w pocie czoła; zostawcież mi wolę najdroższą każdemu, i bądźcie łaskawi mną się nie opiekować więcéj.
Pan Adam umilkł zdziwiony.
— Czegoż pan chcesz? spytał nieco łagodniéj.
— Jednego tylko, żebyście o mnie zapomnieli... Od dziś dnia jestem... kto pan chcesz, ale nie Szarski już, a między mną i wami nie ma nic prócz pamięci goryczy, którąście mnie poili.
Pan Adam przywykły do zimnego obejścia codziennego w kółku, w którém żył, wśród téj sceny, był jak na żarzących się węglach, ruszał ramionami, nie wiedząc jak wybrnąć z niezwykłego i nowego całkiem dla siebie położenia.
— Zreflektujże się! — dodał z ostygłą miną pańską i trochą szyderstwa: co nam wyrzucasz? Że ci