Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

145
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

— Widzisz waćpan, rzekł po chwili milczenia: do czego to może doprowadzić życie próżniacze i bez celu... do rozpusty, wstydu i hańby.
Stanisław obudził się na te słowa.
— Ojcu — zawołał — wszystko wolno... nawet niesprawiedliwości dopuścić się względem dziecka, które ją zniesie z pokorą; ale obcemu rzucić obelgę w oczy, bez żadnego prawa, nie okazawszy nigdy wprzód współczucia...
— Ja wchodzę dziś w prawa ojca, odezwał się gniewnie pan Adam: tu idzie o wspólne nam imię.
— Szanuję pana w tych prawach, póki mi radzisz; ale znaszże położenie, którego chcesz być sędzią? możeszże pan sumiennie powiedzieć, żem próżniak i rozpustnik?
— A cóż znaczy ta przeklęta Żydówka?
— Jest to nieszczęśliwa...
Pan Adam parsknął ze śmiechu.
— Co mi waćpan prawisz!
— Znaszże ją pan? spytał Stanisław.
— Słyszałem dosyć.
— Posłyszże i odemnie — przerwał młody człowiek — jeśli masz serce i zechcesz mnie z niém wysłuchać cierpliwie...
— Przyznam się panu, odparł dumnie pan Adam: że wcale nie mam ochoty głupich izraelskich romansów być konfidentem... Dość mi na tém, że się nic do rzeczy kochasz... złe słowo! że się tam bałamucisz z jakąś zamężną Żydówką, że ją chrzcisz i masz się z nią żenić jak mówią, a to dla Szarskich zbyt wielki upadek i hańba, nie możemy jéj znieść z krwią zimną i założonemi rękoma.