Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

247
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

moczku podróżnym nic nie miał prócz wielkiéj odwagi i wielkiéj niezręczności? Ale przy największéj o niego troskliwości, cóż mogli ci przyjaciele, sami jeszcze zawiśli od tysiąca wypadków i niemający powszedniego chleba tyle, by się z nim rozłamać? Pytali się jedni drugich, szukali sposobów, i wiele się nadumawszy, postrzegali się zawsze, iż nic nie znaleźli pewnego, iż serce im dyktowało nie głowa.
W domu państwa Ciemięgów, których niekiedy odwiedzał Szarski, parę razy spotkał się ze starym Iglickim, a ten widząc, że młody chłopak, acz bardzo dla niego grzeczny, ani się do niego przysuwał, ani go zaczepiał, ani wiedząc o jego pierwszéj krytyce zdawał się o nią dbać i myśleć o zapobieżeniu jakiéj drugiéj, sam przysiadać się począł do niego ze swoją szyderską miną, któréj ostrości i akcentu wolterowskiego dodawał jeszcze kieliszek.
Nieraz tak zostawali się w kątku prawie sam na sam, gdyż poczciwego pana Ciemięgi liczyć nie było można, nie mieszał się bowiem do rozmowy, chyba serdecznym potakując jéj śmiechem.
— Co waćpan myślisz daléj, mości poeto? zapytał go raz Iglicki. Ciekawym, co tam za przyszłość budujesz sobie asindziéj?
— Dotąd żadnéj, odparł Szarski; robię co mogę i com powinien, a Bogu poruczam resztę...
— Dobrego waćpan wybrałeś sobie plenipotenta; szkoda tylko — uśmiechnął się Iglicki — że dużo ma spraw i bardzo zajęty... trzeba trochę i samemu o sobie pomyśleć... No! wydałeś waćpan poezye, młoda trawka, zieleninka, a daléj co będzie?
— Wydam drugie, panie professorze.., a już gdyby