Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

153
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

schodach piosnkę, w któréj dźwięku przebijała się radość, a w progu zaraz zawołał:
— Ciesz się! ciesz się!
— A! to coś nowego! rzekł Szarski. Z czegożbym się ja mógł cieszyć?
— Przynoszę ci wieść dobrą, schwytaną przypadkiem, która cię żywo obejść powinna.
— Na Boga! cóż to takiego?
— Krewny twój, Adam Szarski, z żoną i córką przyjechał do Wilna.
— Kiedy? zakrzyknął rzucając się Stanisław.
— Mówiono mi, że przed tygodniem...
— Jak to! tydzień tu już są i nie dowiedzieli się do mnie? nie przysłali? nie spytali co się ze mną dzieje? zasmucony zawołał Stanisław. Cóż to znaczy?
— To nic a nic nie znaczy, rzekł Szczerba spokojnie. Zwyczajnie w mieście, nie mieli czasu, znajomych, sposobności... Zresztą ty sam powinieneś pójść do nich, nie czekając, zaraz, jutro... Mieszkają w dom u Podbipięty.
Dobra ta nowina nie taką jednak radość, jakiéj się Szczerba spodziewał, sprawiła Stanisławowi. Tydzień milczenia obojętnego ciężył biednemu, i przeczuwać kazał, że i tam zawód dla serca go czeka.


Nazajutrz rano, o rano! wstał Stanisław z pełną głową przypomnień, z piersią pełną uczucia, z zaschłą niezapominajką na sercu, i biegł zdyszany do tego domu, który teraz dla niego w całem mieście sam jeden był tylko. Gdyby go nie znał, byłby do niego trafił