Jak dwie łzy oczu, dwa piersi westchnienia
Razem, do życia i świata skończenia,
Ty zawsze ze mną, ja zawsze przy tobie,
Na świecie, w niebie i w grobie!
— Ach! i ty tu, Guciu! — przerwała Marynia, płonąc trochę, otrząsając z rosy bukiet, który składała.
— Tak, to ja! — odpowiedział Gustaw smutnie.
— Cóżeś tu robił?
— Nic, — myślałem.
— Myślałeś? I dlatego jesteś smutny, że myślisz zawsze. Powiedz mi, czy myśl twoja włada przyszłością, czy odmieni życie i losy? — Wszak nie? — wszak ci tylko smutki i przeczucia przynosi, na cóż myśleć? A ja nigdy nie myślę!
— Ja więc muszę, — za nas dwoje.
— Bardzo dziękuję! — lepiej daj temu pokój. — Czy myślisz, że to dla mnie wesoło, gdzie cię spotykam, zawsze chmurne widzieć czoło, zawsze boleści? — I czego? powiedz, proszę cię, bardzo proszę, czego ty się smucisz?
I zbliżyła się do niego, podskakując z bukietem.
— Powiesz mi? W tem masz coś tajemnego, a między nami żadnych być tajemnic nie powinno, wszak prawda?
— Powiedzieć ci tego nie mogę, — bo nie wiem.