Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biał, przeraziwszy część drugą, którą bezcześcił i plamił, od nie wielu zrozumiany — wyśmiany — wzgardzony, zapomniany; szczęśliwy, bo głupi i zarozumiały, sławny jak jednooki król ślepych.
I ten, co gdzieś w kątku dalekim z żoną, którą kochał, przepędził życie jasne, spokojne, podzielone na pracę, odpoczynek, modlitwę, — który wierzył w niebo, a żył myślą na ziemi, kochał ziemię i szczęście, wziął od niej nagrodę z nadzieją drugiego życia.
I ten, który w oddalonym klasztorze zapomniawszy świata, oddał się Bogu, włożył suknię prostą, zrzucił ciało i myśli ziemskie, i żył w niebie spokojnem, pewnem, które mu było przedsieniem drugiego wiecznego.
I wszyscy ci i wielu innych było szczęśiwych koło niego, on jeden niezaspokojony, trawiony gorączką, ze łzą w oku, której nawet cierpienia całego wieku nie wysuszyły, którą z dziecinnemi marzeniami wyniósł z dzieciństwa, jako symbol swojego przeznaczenia, — on jeden dręczył się, nie rozumiejąc celu swojego życia, wszystko widząc czarnem, nudnem i plugawem, otoczony ludźmi, którzy go nie rozumieli, kobietami, które go miały za szatana, dlatego, że od niego dwie żony uciekły, otoczony światem, który go miał za szalonego, bo go złoto nie uczyniło szczęśliwym.
— Daj mi twe złoto — mówili w duszy