Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Podróż do miasteczka.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
VII.

— Urodziłem się — rzekł po namyśle, — na naszéj kochanéj Litwie, w cichéj szlacheckiéj zagrodzie.
Jeszcze ją jak dziś widzę i mam przed oczyma, choć tam cudzy ludzie gospodarzą, i wiele się odmienić musiało; — człowiek gdzie stąpi, wszystko do swojéj wiary przerabia, i nie może być inaczéj — w téj zmienności świata jest wdzięk i smutek jego, jego tęsknica i piętno znikomości, które go czyni tak uroczym, tak poruszającym, jak dziewczę konające w rozkwicie młodości. A i ślicznie tam było... toć płasko jak na dłoni, a gdzie oko pobiegło, to się o las oparło, ale bory nasze ze swym szumem, to nasz step, to morze sine, mówiące nam, o czém gdzieindziéj rozpowiadają przestrzenie zielone i głębie czarne... o nieskończoności, o Bogu! Ja przynajmniéj kocham lasy, bom się wśród ich szumu wychował... W koło niemi opasany stał dworek otoczony poletkami urodzajnemi, i wioseczka w brzozach i jodłach cała, w kamienne płoty ubrana, i olszyna stara z bocianami za ogrodem,