Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żem ci za nią zapłacił, wszak zabrałeś złoto moje — oddaj mi ją, oddaj ją!
I tak gwałtownie uczepił się starzec rękami za koła wozu, tak straszliwie krzyczeć począł, że lud obstąpił ich, a muł w dzwonki i wstęgi strojny zatrzymać się musiał.
Paolo z zaiskrzonym wzrokiem dobywał już sztyletu, gdy przecie starca oderwano od wozu. A Andrea łysą głową bijąc o bruk, szarpał się jeszcze wołając:
— Pepita! — Tym czasem zacięty muł krok postąpił, ale za tłumem przejść nie mógł. Paolo próżno wołał:
— Miejsca, miejsca — trochę miejsca! panowie! — Nikt nie ustępował, bo ciekawość skupiała wszystkich.
I powtórnie wyrwawszy się z rąk trzymających go, podbiegł Maledetto; z tyłu przyskoczył, za szyję Paola pochwycił, a zawisnąwszy tak, krzyczał swoje:
— Pepita! — Szarpany muł począł się rzucać na wszystkie strony i srożyć, a rozpychając skupionych, puścił się cwałem ulicą. — Andrea ciągle wisiał ściskając za gardło Paola i wołając:
— Pepita! — Napadnięty, napróżno chciał się bronić sztyletem, nie mógł ręką dosiądz starca, który co chwila silniej go cisnął. Już żyły powybiegały mu na twarz, i oczy wychodziły z powiek, gdy wysilony starzec padł na kamienie... — a wóz poleciał dalej.
Taka była siła szaleństwa w starcu, że pomimo znużenia, pobiegł dalej jeszcze zawsze wołając swoje i napadając po drodze, póki nie stracił z oczu wozu Paola i wyczerpnąwszy ostatek rozpaczy, nie zachwiał się i nie siadł pod murem.
Naówczas dziwnie zmieniło się obłąkanie jego, bo