Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kochanko, Pepito! — dodał zbliżając się ku drzwiom starzec; ale w tej chwili drzwi się silnie popchnięte zatrzasły i klucz z drugiej strony obrócił w zamku.
Jan struchlał ze strachu — mógł jej nie widzieć.
Tymczasem starzec u drzwi parlamentował pół głosem. Długą była dla Jana chwila gorzkiej niepewności i niepokoju. — Nareszcie po gorących prośbach i nie wiem jakich niedosłyszanych przyrzeczeniach starca, klucz znowu obrócił się w zamku, powolnie drzwi rozwarły — Pepita w nich się ukazała.
Strasznie zmieniona! Dziecinne jej kształty, dziewicza drobność zmieniła w wychudłość, oczy przyćmione od łez, blade lica, a na czole dziwne sine reflety, pod oczyma zielone pręgi boleści! Jan upuścił z rąk obraz; usiłował on pohamować by nie okazać wzruszenia, by się nie zdradzić. Spojrzenie Pepity padło na niego, usta jej otwarły, ale z ust nie wyszedł głos. Szczęście dało jej siłę na kłamstwo. — Zadrżała cała, zachwiała się chwilkę i wyszła spokojna, obojętna na pozór, na pozór nawet nie rada. Starzec wziął kraj jej sukienki i całował go w pół schylony, zgięty, upokorzony przed nią. Sam postawił krzesło, wybrał światło. — Cały drżący Jan stawił płótno na trójnogu, nie wiedział co robił. Dwa razy oczy ich się spotkały — a mówić, a powitać się nie mogli!
Pepita okrywającego ją, cisnącego się ku niej starca, odpychała dumnie i bez litości. — Gdy przyszło do malowania, Jan, który nie wiedział jak i do czego wziąć się, a lękał się wydać nieumiejętności swojej, a raczej nieprzytomności — długo szukał światła, zbliżał, oddalał, próbował, mięszał Siennę i Laki, Asfalt i Ombrę, do