Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

była — ona. Tylko dla czegoż tak bogato strojna? dla czego tak smutna i smutkiem zestarzała?
Gdy Jan spytał wskazując portret: Co to jest?
— Bernard i Antoni spojrzeli razem ku portretowi i Bernard pierwszy rzekł żywo:
— A! miałbyś ją znać?
— To ona! to ona! — zawołał Jan biegnąc ku ścianie — to ona!
— Twoja kochanka — rzekł Bernard — rozumiem.
— Kto z was ją malował? gdzie ona? powiedżcie mi na Boga?
— Będziesz wszytko wiedział, siadaj, słuchaj i słuchaj spokojnie — odzyszczesz ją. — Ona tu jest, tu w Rzymie, ale ukryta przed oczyma wszystkich, ale biedna zaprzedana!
— Gdzie — gdzie! komu? zaprzedana powiadasz?!
— Na Boga, cierpliwości trochę. Ona płacze za tobą, odzyskasz ją.
— A! splamioną, sprzedaną... — łamiąc ręce wołał Jan.
Bernard milczał.
— Co się stało — dodał po chwili — temu dajmy pokój. Myślmy o przyszłości. Chcesz się o niej dowiedzieć, posłuchaj. Niedawno zwiedzałem niektóre pałace możnych Rzymian, dla widzenia w nich fresków i obrazów. Wskazano mi dom Signora Maledetto, jako skarbnicę najciekawszych pamiątek, ale razem uprzedzono, że trudno do nich dostąpić. Maledetto — nie wiem dla czego to nazwisko czy przezwisko noszący, nie jest potomkiem żadnej wielkiej rodziny; dorobił się on ogromnego majątku Bóg wie jakiemi tajemniczemi sposoby. Jedni mówią, że sprzedawał podrabiane obrazy i medale