Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieka nie zabija na umyśle, jak gryzące wspomnienie szczęścia które miał w ręku, którego mógł dostąpić, a które mu się wyrwało jak ptak, gdy go w gniazdku przydybią i dłoń już do skrzydeł jego dotkną. — Człowiek się smaga myślą własną, powtarzając sobie: — Sameś winien! — Taki był właśnie stan Jana.
Nieruchomy siedział przed obrazem Bernarda, wyobrażającym Nerona w Cyrku, i osłupiałem okiem wpatrywał się weń. — W tem odwrócił głowę, wzrok jego zatrzymał się na przeciwległej ścianie chwilę, powstał, zatrząsł się, zachwiał, i niewyraźnym, stłumionym głosem zawołał:
— Co to jest? co to jest?
To mówiąc wskazywał na portret wiszący w ciemnej części poddasza.
Portret ten wyobrażał młodziuchną dziewczynkę: — sparta na łokciu wyglądała z okna zarzuconego pąsową aksamitną draperją ze złotą frędzlą. Smutek malował się na jej twarzy bladej, oczy zdawały się od łez czerwone, maleńka rączka podtrzymywała białą chustkę, rzekłbyś, od łez mokrą. Strój zbliżając się do pospolitego stroju ludu, był jednak wytworny i bogaty — giętka, dziecięca jeszcze kibić dziewczęcia obwieszona była błyskotkami. — Na szyi perły z staroświecką zapinką, na głowie szpilka z kameem w oprawie bogatej, u uszu kolce długie z perłami, na rączce złocisty wąż i dwie inne bransolety. — A na twarzy — mój Boże! mimo wyrytych lat piętnastu, tego wieku wesela, rył się widoczny smutek, czytałeś ślady łez — oczy nieco wpadłe, policzki wklęsłe trochę, czoło przysłonięte mgłą zamyślenia ponurego.
To była Pepita! pomylić się niepodobna — to ona