Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O! Pepita! — boleśnie dokończył Lazar. — Ktoby się spodział! Ona mi to najcięższy cios zadała. Żyd powiada, że ta rana najniebezpieczniejsza.
I za tem szły przekleństwa rodziny. Jedna matka z suchem, wpadłem okiem milczała, ale twarz starej wydawała boleść i gniew nad wszelki wyraz silniejszy. Czasem w modlitwie poruszyła tylko usty, potem znowu spuszczała oczy, nurzyła wzrok w syna, którego głowę trzymała na kolanach i zgięta w pół, była jak posąg niema, jak posąg nieruchoma. Rany Lazara powolnie się goiły, powolnie zamykały się rany Jana; oba leżeli na łożu boleści, lecz jak różnie otoczeni. Przy łożu Transteveranina rodzina cała, wszyscy swoi, u węzgłowia obcego nikogo, jeden sąsiad Milanese czasem przez ciekawość się dowiedział, lekarz obojętny opatrzył ranę codzień, zachwalił pod niebiosa balsam, którym ją zalewał (bez skutku) i odszedł. Potem pusto było i mary tylko przeszłości tańcowały szatańskim tańcem rozpaczy u łoża bolejącego. A! co to za okropne wspomnienie, gdy serce wpoi się w jego niezwrotność! To nigdy nie wróci! nigdy! Straszne słowo, człowiek przed tą potęgą swojej własnej historji, jest robakiem nikczemnym. Ja nie wiem dla czego dotąd nie szaleją od jednego tego słowa: Nigdy! Przeszłość!
I Pepity nie było, i nikogo od niej.
— Zapomniała! — mówił w duszy Jan.
Gdy gorączka owładnie człowiekiem i w dwójnasób siły na uczucie boleści natęży, z jakąż mocą naówczas na mózgu drgającym ryją się obrazy. W jakich płomieniach chodzą myśli, jak goreją uczucia zolbrzymione. Ciało naówczas zda się rozpiera duszę, rozwija ją, rozprasza, i nie dając jej skupić, ciężkiemi razy ją chłoszcze.