Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W gorączce Jan widział codzień przed sobą, dwóch chwil tylko, niestety, kochankę. Lecz jakże wybóstwiała mu, wyrosła, jak złociste skrzydła miała na barkach, jaką aureolę u czoła!
Zeschłą gałązkę jaśminową tulił do piersi i płakał; lub zrywał się i chciał biedz za nią, szukać jej.
Gdy rany zamykać się poczęły i pierwsze rozdrażnienie ustawać, Jan podwójnie niespokojny, wysłał na zwiady.
Bartolo Milanese, ten mąż przezorności pełen, podjął się za sztukę złota spełnić misję dyskretnie i nie budząc podejrzeń. Ubogi antyków fałszywych przekupień wybrał się w podróż za Tybr, jakby drugi się wybierał za morze. Od młodości swej nie wiem czy tam był dwa razy, a napojony powieściami o krwawych obyczajach za-tybrowych dzieci, nie bez dumy w obec swej odwagi, nie bez głębokich namysłów, mierzonemi kroki, puścił się, zamknąwszy wprzód żonę i córkę na kłódkę i poleciwszy sąsiadowi Pedrillo, który nieopodal sprzedawał confetti, aby miał oko na domostwo.
Gdy przyszło przejść Tybr, zimny dreszcz pobiegł po plecach Bartola, ale Rubikon przebyty; i odwaga wzrosła na widok, że nigdzie nie grozi oczywiste niebezpieczeństwo. Łatwo mu było poznać stare domostwo, osłonione latoroślą winną, po połamanych arkadach i nachylonej facjatce. Zbliżył się ku niemu ostrożnie, zmierzył oczyma. Nigdzie śladu życia, drzwi zaparte, niektóre okna zabite deskami.
Sąsiad wyszedł na próg drugiego domu bawiąc się końcami chustki zawiązanej niedbale na szyi.
— Słyszałem — ozwał się pozdrawiając z wymuszoną grzecznością Bartolo — że to domostwo jest na sprzedaż?