Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod włoskiem niebem.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

leki świadkiem. Nie Paolo, ale Lazar, który z daleka nie spuszczał z oka Pepity, ilekroć się z domu wychyliła. — Nie słyszał on słów rozmowy, ale widział ust poruszenia i domyślał reszty. — Gdy Jan posunął się ulicą, Lazar narzuciwszy kapelusz na oczy, puścił się w trop za nim. Pepita to postrzegła.
Lazar mio, caro! — zawołała — Lazarino.
Przyjaciel niechętnie dźwięcznym głoskiem zwabiony odwrócił się. — Ona z uśmiechem wzywała go palcem ku sobie. Ciężki był wybór, ale nieuchronny. Lazar raz jeszcze obejrzał się na Jana i zawrócił.
— Czego odemnie chcesz? — spytał szybko, myśląc że jeszcze dogoni nieznajomego — mów Pepita, bo nie mam czasu? — Do prawdy? — szydersko odpowiedziało dziewczę — Lazar nie ma czasu dla Pepity? A więc idź, nie zatrzymuję, idź, lecz pomnij...
— A szatanko, mów, czego chcesz odemnie?
— Nic, nic, Lazaro, wszak czasu nie masz. — I zwodziła go tak przedłużając umyślnie rozmowę, aby Juan miał czas ujść im z przed oczów. — No mówże, mów, a prędko mój aniele — dodał zbliżając się — czego chcesz odemnie. Czy żebym Paola wybił? czy żebym ci przyniósł kwiatów lub wstążek?
— Nic, nic, wszak Lazar czasu nie ma. — A Lazar oglądał się niespokojnie ku oddalającemu Janowi i Pepita także. Trwało to chwilę, już go widać nie było — Pepita rozśmiała się wesoło.
— Idź Lazar, idź, nic nie mam do ciebie, jam cię tylko zwiodła, abyś nie szedł za nim. Wszak za nim iść chciałeś, nieprawdaż?
Lazar zgrzytnął zębami z gniewu i pięść jej poka-