Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wja — to będą dla tatka pewnie te, w których odmawiają pacierze, pończochę robią i wzdychają do niepowrotnej przeszłości, nieprawdaż, tatku? Domy, w których bywają księża biskupi, staruszkowie łysi i siwi? a jak najmniej młodzieży i nigdy śmiechu?
Ale w takim razie, tatku, pocóżeśmy do Warszawy jechali? Ja, przyznam ci się, chciałabym się trochę zabawić...
Zniecierpliwiony, nieszczęśliwy szambelan darł czuprynę.
— Bądźże spokojna, — zawołał — wszystko się znajdzie, i przyzwoita zabawa i trochę skoków i śmiechu, — ale...
— Ale — podchwyciła córka.
Burzymowski, nie mogąc już dłużej egzaminu wytrzymać, ruszył ramionami i miał się ku drzwiom. Córka drogę mu zastąpiła, rozstawiając szeroko ręce.
— Mój tatku, — rzekła pieszczotliwie — ty zwykle dla mnie taki dobry, dziś jesteś prawdziwie nie do ugryzienia. Chyba już swojej Sylwki nie kochasz. Nie chcesz być ze mną otwartym, traktujesz mnie jak małe dziecko... Fe!
Czyżby te nieszczęśliwe buty tak ci humor popsuły?
Na wspomnienie o butach drgnął szambelan.
— No, no — odezwał się, łagodząc — zobaczysz, bądź cierpliwa, wszystko się dobrze ułoży, będziesz kontenta. Z niczem tylko zbytnio się nie trzeba śpieszyć.
— Mnie bo się zdaje, tatku, — sprzeciwiła się Sylwja — że z niczem nie potrzeba się opóźniać.
Burzymowski nie widział już innego ratunku jak odwrócić rozmowę.
— Cóż to za teraźniejsza młodzież? — rzekł. — Micio u ciebie, no i u mnie dotąd nie był?
Sylwja obojętnie główką potrząsnęła.
— A pisałem do niego wcześnie, kiedy przybyć mamy, — mówił szambelan — ażeby się tu zaraz stawił na twe usługi. Poczciwy, dobry z kościami chłopak,