Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tworne i dobrego tonu, co za stroje gustowne, jak miłe, uprzejme i doskonałe towarzystwo! A! ja to zawsze powiadam, kto nie może być w Paryżu, powinien żyć w Warszawie, gdzie indziej się wegetuje — nawet z Prusakami brudnymi, których bardzo nie widać, tu się żyje. A! Warszawa jest najmilszą w świecie!
— Niechże kochana pani nie rozłakamia mnie na nią, — odezwała się Sylwja, odniechcenia przyglądając się sobie w zwierciadle — bo, kto wie, jak malutką cząsteczkę jej poznać mi będzie wolno.
Allons donc! — przerwała z oburzeniem majorowa, — żartujesz sobie, pani moja, będziesz ją znała i miała całą, ona ci się pięknie u twych nóżek położy!
Zapłoniona znowu uśmiechnęła się Sylwja, gdy wtem hałaśliwie, nagle drzwi się otworzyły, i z twarzą pokiereszowaną od brzytwy, niepomiernie zaczerwienioną, zadyszany, z oczyma zaognionemi wpadł szambelan jak bomba.
Spojrzał na majorową, ale jej nie poznał, nie mógł sobie przypomnieć; z przesadzonem więc uszanowaniem zbliżać się począł do figlarnie uśmiechającej się jejmości, która mu dygała zdaleka.
— Panie szambelanie, czyż to być może, ażebyś pan dawnej swej przyjaciółki nie poznał? Czyż lata ubiegłe takie „raważe“ na twarzy mej by zostawić miały?
Zakłopotany niezmiernie szambelan spoglądał błagająco ku wojskiej, aby go poratowała, nie miał bowiem wyobrażenia, kto być mogła ta przyjaciółka! Czeżewska śpiesznie na ucho podszepnęła mu jej nazwisko, ale to wprawiło go w jeszcze większe zakłopotanie. Znaczenia tego nazwiska, stanowiska majorowej w społeczeństwie nie mógł na żaden żywy sposób sobie przypomnieć... Była dla niego zagadką.
W nadziei, że dalsza rozmowa objaśnić go może, przysunął się starym obyczajem do ucałowania pulchnej rączki, śmiejąc się niby wesoło, ażeby ukryć pomieszanie.
W duszy mówił sobie: