Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przyszedłszy do nich, stanął zasępiony i milczący.
— Cóż, pani Jutka przywiozła jakie wiadomości? — zapytał Fribes.
Pokutyński zamiast odpowiedzi na pytanie zażądał od Zamora węgla do zgasłej fajki.
Wszyscy patrzyli nań z ciekawością, z rysów twarzy zwykle wesołych, teraz posępnych, czyniąc wnioski, że musiał przynieść coś niedobrego.
Fribes zbliżył się do niego.
— Cóż tedy? co?
— Nic nie wiem! — odparł Pokutyński.
To „nie wiem“ wymówione było tonem tak wystudjowanym, iż dla wszystkich znaczyło nie co innego nad — „Wiem, ale wam nie powiem!“
Spoglądali na siebie siedzący.
Nadzwyczaj ciekawy angloman odciągnął na stronę szambelana.
— Ale powiedzże choć mnie, na ucho, co się stało?
— Nie mogę.
— Mnie...
— Ani tobie, ani nikomu!
— Ale, pod sekretem!
— Słowo honoru? — szepnął szambelan.
— Słowo honoru najuroczystsze! — szybko odpalił Fribes i ucha nadstawił.
— Nie mów nikomu, nie trzeba, żeby się to rozchodziło! Tragedja smutna, powiadam ci. — Burzymowska rzuciła się do Wisły, jak królowa Wanda!
Powiedział to jakoś smutnie, tonem żałosnym, tak iż Fribes mu uwierzył.
Zdala patrząca reszta towarzystwa spostrzegła ten szept, minę przestraszoną anglomana — i nic więcej.
Pokutyński natychmiast odstąpił kilka kroków.
Zbliżył się doń zkolei Kamenecki i wziął go pod rękę.
— Cóż mówi majorowa?
— Ale, nie wiem! — odparł znowu szambelan.
— Ba! mów komu chcesz! Cóż to znowu? Ja u cie-