Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stanowiłam, — odparła Sylwja obojętnie — i właśnie dlatego ściągnęłam tu mojego kuzyna i opiekuna.
— Na opiekuna za młody — przerwała z małym przekąsem majorowa.
Nie było odpowiedzi.
— Więc — zmieniając głos dodała Habąkowska — nie mamy się ciebie spodziewać? Byćże to może? Maż ten kaprysik ładnej Sylwji być nieodwołalnym?
Szambelanówna nie raczyła nawet odpowiedzieć, dawała do zrozumienia majorowej, że ją nudziła i że pozbyćby się jej chciała. Habąkowska nie ustępowała.
— Ale, chère Silvie! pozwólże nam, co cię tak kochamy, wiedzieć przynajmniej, co myślisz? co postanawiasz? Czy uszczęśliwisz kogo? Beaumont szaleje za tobą, o tem zapewniać nie potrzebuję, Zatorski kocha się rozpaczliwie i gotów cały świat mordować dla twych pięknych oczu! A może ten opiekun chevalier de la triste figure zostanie szczęśliwym wybranym?
Sylwja słuchając przeszyła takim wzrokiem majorową, że ta się mimowolnie cofnęła przestraszona.
— A! nie gniewajże się! — zawołała, śmiech udając i wesołość.
— Nie mam ochoty do gniewu, ani powodu, dziwuję się tylko — zbytniej o los mój troskliwości...
To mówiąc, szambelanówna powiodła ręką po czole, jakby chciała dać do zrozumienia, że ją głowa bolała i dodała zaraz.
— Żegnam panią, potrzebuję odpoczynku.
Nagle myśl jakaś jej przyszła i żegnając już majorową zmieszaną nieco, zatrzymała ją za rękę.
— Byłaś pani dla mnie w ciągu pobytu mego w Warszawie tak dobrą i grzeczną, iż mi za złe nie weźmiesz, gdy sobie pozwolę „przy rozstaniu“ (słowa te wymówiła z przyciskiem) ofiarować jej małą pamiątkę.
Habąkowska nawykła do odbierania pamiątek, uśmiechnęła się zaambarasowana, gdy Sylwja szybko ze stolika dobywszy pudełko, w którem leżała kosztowna kolja ametystowa, nieraz podziwiana przez majo-