Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Teraz, choć siły nie mam do niczego, lecz zdobyłam przekonanie, że — ludzie nawet najpiękniejsi są istotami jeśli nie pogardy to litości godnymi... Aniołów niema, a ja w nich wierzyć chciałam!! Byłam dzieckiem za długo, kochany Mieczysławie, lecz, na teraz, ręczę ci — wszystko skończone!!! wszystko!
Podniosła oczy ku niemu.
— Co mam począć z sobą?
Grabski, który słuchał i milczał pogrążony w myślach, odezwał się nareszcie, starając być jak najchłodniejszym.
— Jeśli żądasz mojej braterskiej rady, nie mam innej nad tę, jaką dawałem wprzódy.
Jedźmy stąd jak najprędzej, opuść Warszawkę, powracaj na wieś, staraj się o przeszłości zapomnieć, wspomnienia tych dni tu przebytych pogrzebać na zawsze. Wierz mi, niema nic nieśmiertelnego na ziemi, nawet boleść umiera. Zaciera się wszystko, zapomina, przechodzi...
— Tak, — przerwała Sylwja — wszystko przechodzi, nic nie powraca, niestety... Młodości dni stracone... i marzenia trzeba pożegnać na zawsze... Ty, dobry mój Mieczysławie, coś mnie niegdyś chciał i starał się ustrzec od czarów i rozczarowania, ty, któregom ja nie umiała ocenić rad i serca dla mnie, przebacz mi! Wiem, ile cierpiałeś dla mnie...
— Nie mówmy o tem, — przerwał Mieczysław — radźmy o sobie. Jedziemy na wieś?
Sylwja potrząsnęła głową...
— Mówiłaś mi przecie, że cię już tu nic nie wiąże? — zapytał.
— Nic, oprócz tego, że wybór miejsca jest mi obojętnym — a na wsi??
Nie dokończyła.
— Ale pobyt w mieście ze wszystkich względów niewłaściwy. Niepodobna uniknąć niepotrzebnych i dziś ciężyć mogących stosunków! — zawołał Grabski.
Sylwja głową potrząsała.
— Nie rozumiesz mnie — odezwała się. — Życie