Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

złomna. Ból nie przyprawił ją o zemdlenie, owszem siłę w niej rozwinął nadzwyczajną.
Zobaczywszy Grabskiego, posunęła się, milcząc, ku niemu kilka kroków i rękę mu podała. Potem obejrzała się szukając krzesła i padła na nie.
— Widzisz, — odezwała się, zmuszając do uśmiechu — powróciłam. Wszystkie biednej Sylwji wybryczki studenckie skończone, na wieki wieków. Jestem chłodna, rozczarowana, upokorzona i mam największe w świecie obrzydzenie do życia i ludzi. Zatem, kochany Mieczysławie, co mam zrobić?
Grabski chciał odpowiedzieć na zapytanie, przerwała, nie dając mu mówić.
— Nie potrzebuję się spowiadać przed tobą, — dodała — odgadniesz stan mojej duszy, boś go za wcześnie przeczuwał, namawiając mnie do powrotu...
Powrót na wieś w istocie byłby lepszym, boby mi zachował choć cokolwiek złudzeń, z których teraz jestem wyzutą. Jestem rozczarowaną, wytrzeźwioną i smutną...
Brzydzę się wszystkiem...
To okropna rzecz, nie móc nawet posilić się kłamstwem.
Co dalej? ja doprawdy nie wiem, obojętne mi wszystko.
Spojrzała na Mieczysława; ten stał ze współczuciem patrząc na nią.
— Smutne jest życie, gdy ani kochać, ani szanować nie można, ani uwierzyć w nic, i wkońcu o sobie samej zwątpić trzeba... — mówiła cicho. — Umrzeć na zawołanie niepodobna!
Uśmiechnęła się.
— Cóż tu począć?
Znowu Grabski chciał się odezwać, przerwała żywo.
— Od śmierci ojca zaczęły się moje strapienia i rozczarowania. Ty jeden naówczas byłeś mi dobrym bratem, inni radzi się byli mnie pozbyć. Byłam im ciężarem tylko... Powinnam była zawczasu to widzieć i — oddalić się. Nie miałam siły...