Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niego włosy mi się jeżą. Dopierożby to, panie, cały dom trzeba było tłumaczyć na język francuski. Ta bestja języka naszego się nie nauczy, tak samo jak razowego chleba jeść nie będzie. Przyniosą, suponuję (quod Deus avertat) bigos lub kapuśniak panu Burzymowskiemu, zięciaszek (Boże od tego uchowaj!) delikatny nos zatyka! Dla zięcia smażyć trzeba ślimaki i żaby! Teść ucieka od stołu, aby nie womitował!
Pfe! pfe! No, ale o tem i mowy być nie może, — dodał, uspokajając się, szambelan — ani ja, ani córka na to nie zezwolimy. Pocóż mi go tu było wprowadzać, abym ja go wyprowadzić musiał?
— Czekajże, uspokój się, nie gorącuj! — przerwał Pokutyński. — Zróbmy przypuszczenie, prostą hipotezę.
A gdyby go przypadkiem panna Sylwja sobie podobała, przyszła i powiedziała ci: — Kochany tatku, ja koniecznie chcę za barona de Beaumont.
— To nie może być! — krzyknął Burzymowski, który przez chwilę stał osłupiały. — Chybaby moją córką nie była!
— Lecz przypuśćmy — nalegał Pokutyński.
— No, to powiedziałbym jej: — Głupia jesteś! — zawołał oburzony szambelan.
— Ale córkę kochasz? — zapytał gość.
— Jakże ty mnie o to pytać możesz? — ofuknął z oburzeniem Burzymowski.
— Więc, gdyby ci się rzuciła do nóg i powiedziała, że bez niego żyć nie może? — ciągnął dalej nielitościwy Pokutyński.
Burzymowski ręce założył na piersiach i stał przybity.
— Naówczas — wyjęknął — byłby chyba koniec świata!
To mówiąc, począł chodzić i wzdychać.
Zamilkli oba. Pokutyński udał się po ratunek do tabakiereczki. Dobył ją, zręcznie z niej we dwa palce tabaki wziął, zażył, strzepnął je i podsunął gospodarzowi tabakierkę. Ten odmówił, a Pokutyński się odezwał flegmatycznie: