Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Baron de Beaumont, kawaler św. Ludwika, spokrewniony z dukiem de Fleury, z Choiseulami, z najpierwszemi domami we Francji. — Cóż ty sobie myślisz?
— Co ja myślę? A to ja ci powiem — żywo odparł Burzymowski. — Gdyby mi się baronostwa chciało, tylkobym palca zakrzywił i miałbym austrjackie, świeżo z rożna, w najlepszym gatunku. On kawaler św. Ludwika, nie uwłaczam temu świętemu ze krwi panującej, ale ja jestem kawalerem św. Stanisława i — nie wiem, który tam z nich lepszy. Choćby był kawalerem wszystkich świętych, Francuz, z pozwoleniem, goły, jak bizun, niekoniecznie młody, przybłęda, — a co ja z nim będę robił? To mi dopiero szczęście i partja! Sylwja piękna jak anioł, a mój mosanie, Burzymów, Burzymówka, Sawin, Miatnica i Przegony, choćby dla księcia ładny posag stanowią. Ona jedynaczka, a ja się żenić nie myślę. Czyś ty oszalał, Pokutynsiu? Co tobie? Przeżegnaj się!
I począł się śmiać szambelan suchym śmiechem, naprawdę gniewu pełnym. Pokutyński laskę ze złotą gałką trzymał w ustach, patrzał, słuchał, milczał.
— Wygadałeś się już? — zapytał.
— Reszty się może domyśliłeś — dodał stary, trzęsąc się z aprehensji.
— No — otóż ja ci powiem, że racji nie masz — odezwał się Pokutyński. — Francuz jest człowiek europejski, znany całej rodzinie królewskiej. Gdy przyjdzie do restauracji, dynastji, a to nastąpić musi, ma przed sobą ogromną przyszłość. Człowiek zdolny, ma talenta...
— Zdolny? Do czego? — przerwał Burzymowski. — Ja tylko wiem, że sylwetki z papieru czarnego wystrzyga, i jak mnie raz zrobił, upalantował mi takiego nosa...
— Przeczuwał widać, że ty mu także dasz nosa, — dodał Pokutyński — ale posłuchajże cierpliwie, nie skończyłem.
— Zatem? Cóż dalej? — spytał, zasiadając w fotelu głęboko, Burzymowski.