Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jesteś poruszona tym widokiem... Dla kobiet lazarety nie są stworzone!
— Mylisz się, kochany ojcze, nic mi nie jest! — podchwyciła Sylwja. — Owszem, jestem bardzo rada, że Mieczysława widzieć mogłam, żem go może trochę rozerwała. W szakżeśmy my dobrzy, starzy przyjaciele od dzieciństwa.
Dobrzeby tatko nawet zrobił, żeby nam rozmowy nie przerywał, bo mamy jeszcze wiele sekretów do powiedzenia sobie.
— Co? sekretów? — zapytał Burzymowski. — Wy? sekretów?
— Ale tak! sekretów! — uśmiechając się przymuszenie, dodała Sylwja. — Cóż tatko wiedzieć może? A nuż ja przynoszę tu jakie czułe poselstwo od jakiej pięknej pani, która sama chorego odwiedzić nie może?
Burzymowski, nawykły do posłuszeństwa córce, ramionami poruszył zdziwiony.
— Co znowu! — mruknął.
— Jak jest, to jest, mój tatku, daj mi jeszcze z Miciem pomówić na osobności — dodała Sylwja.
Naleganie to niespodziewane wprawiło w wielkie zdumienie Burzymowskiego, lecz opierać się nie był zwykł córce, i choć nic nie rozumiał, cofać się zaczął.
Czeżewska, trzymająca się trochę zdala, potrząsała głową.
Gdy się oboje oddalili znowu, obejrzawszy się ku nim, Sylwja pochyliła się do zamyślonego kuzyna.
— Tyś rozumniejszy ode mnie, — odezwała się cicho — życzysz mi dobrze, kochasz mnie, jak siostrę.
Grabski podniósł oczy, protestując.
— Wiesz, że cię nie jak siostrę kocham!
— To źle! bo ja cię tylko jak najdroższego z braci kochać mogę — mówiła szambelanówna. — Psujesz mi tem wszystko, tracę odwagę.
— Mów, ja ją mieć będę za nas dwoje — wtrącił Grabski.
— Cóż ci mam mówić! O mnie nie idzie mi; o ojca