Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chmurno — na jeden wieczór dwa takie wypadki. Ta biedna Sylwja!
— Już przychodzi do siebie, bo, — dodała poufnie i cicho Habąkowska — przejęłam na drodze pewien liścik i samam go jej oddała... ten poskutkował lepiej, niż lekarstwo.
Książę drgnął z niecierpliwości.
— Prosiłbym — rzekł sucho — abyś tego pośrednictwa zaniechała.
— Będę na przyszłość posłuszną, — udając wesołą, ciągnęła dalej majorowa — nawet, gdybym na drodze znalazła! Tymczasem co się stało, zmienić nie mogę. A! la pauvre enfant! Ona tak kocha, całą duszą, sercem całem, że byle o miłości swojego bohatera nie wątpiła, byle jej i serca była pewną, gotową jest znieść wszystko.
Zamyślił się książę, piękna Jutka przypatrywała mu się.
— Ponieważ, jak widzę, — odezwał się — jesteś już wtajemniczoną, proszęż cię, użyj wpływu, jaki mieć możesz na to, abyś — uspokoiła ją. Mojego serca — rzekł z powagą, jaką rzadko przybierał — mojego serca może być pewną... ale ja — nie należę do siebie. Myśleć o jakimkolwiek trwałym związku nie mogę, mam przed sobą inny cel... a Sylwję, powiadam ci, szanuję i nie chcę, aby swoje dziecięce marzenia opłaciła łzami...
Habąkowska ramionami ruszyła.
— Pierwszy raz widzę księcia tak — bardzo sumiennym.
— Bo po raz pierwszy trafiłem na serce czyste, na miłość prawdziwą i może — kocham raz pierwszy.
Dusząc się od śmiechu, majorowa odstąpiła kroków parę i dygnęła. Książę ruszył ramionami i począł chodzić niespokojny.
— Bardzo mi żal księcia — poczęła, popatrzywszy nań, majorowa. — To doprawdy smutny i nudny romans, na któryby trzeba poszukać lekarstwa... Wy-