Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wpadłszy w rozhulaną młodzież, usiłował jej we wszystkiem dotrzymywać placu i hulał ogniście. Nie szło to u niego może z temperamentu, ale miłość własna podbudzała go do odznaczenia się w jakikolwiek sposób, a że inaczej nie umiał, odznaczał się przy kieliszku, u kart i w innych tego rodzaju młodzieńczych zapasach.
Do pojedynku na serjo nie miał Trawka tak bardzo wielkiej ochoty, lecz trzeba było męstwo i zimną krew okazać.
Koszycki i Kwiński, sławni pojedynkowicze i rębacze, służyli mu za sekundantów.
W duszy przeklinał Odrzyński swój długi język i znalezienie się niedorzeczne, lecz ani odwoływać, ni przepraszać nie było podobna — trzeba się było bić.
Nadomiar biedy słyszał Trawka, iż Grabski strzelał doskonale, on zaś na pistolety, kulami... nie miał najmniejszej wprawy. Do tego się nawet przyznawał przed Kwińskim, który mu odpowiedział:
— Głupstwo! W pojedynku na pistolety umiejętność nic nie znaczy. Ten, co nigdy nie strzelał, trafi, a co na gwoździe sadzi kule, chybia. Byle jeden z was drugiego drasnął, bić się więcej nie damy...
Godzina była wyznaczona pod wieczór. Grabski ze swymi dwoma przyjaciółmi, ludźmi skromnymi i milczącymi, stawił się pierwszy.
Przy szopie straży nie było, ale się koło niej przechadzał w kożuchem podbitej opończy, z rękami w kieszeniach, w kapuzie na głowie stary niegdyś berejter królewski, dziś na łaskawym chlebie siedzący w Łazienkach i dozorujący budowle w większej części puste.
Stary, postrzegłszy przybywających, łatwo się domyślił, co ich tu sprowadzało, popatrzał na nich i odezwał się do jednego z sekundantów, ręką pokazując ku miastu:
— Wiem ja czem to tu pachnie! Możecie panowie powracać sobie zdrowi, skąd przybyliście, bo ja tu nikogo nie puszczę.