Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czasem banczku u niego, gdzie baby grają, u których się zawsze wygrywa...
Odrzyński, który przegrał, tłumaczył się ze swej nierozwagi.
— Teraz wy wszyscy na mnie, — odezwał się — a czyż to ja jeden tylko o tem publicznie gadałem? Wszyscy głośno powtarzali toż samo, tylko mnie za wszystkich przyszło pokutować.
Dobierano już sekundantów na jutro.
Pojedynek zresztą w owych czasach był rzeczą tak pospolitą, a tak najczęściej nie grożącą niczem oprócz kosztownego śniadania i pijatyki, że wyzwanie nie liczyło się do nadzwyczajnych wypadków.
Pojedynkowano się za lada słowo przy butelce, za spojrzenie, za potrącenie.
Krew kipiała w próżnującej młodzieży, potrzebowała ją sobie upuszczać, choćby pod najbłahszemi pozorami.
Na ten raz jednak domyślano się, że z Grabskim walka nie przejdzie płazem i nie może się skończyć na niczem. Znano go zdaleka, liczył się do poważniejszych ludzi, którzy płocho nic nie poczynali i nie dawali się zbyć lekko.
Mieczysław ustąpiwszy z pokoju gry, dopiero wypocząwszy nieco, odzyskał przytomność i krew zimną. Potrzebował czas jakiś stać na osobności, ażeby ochłonąć ze wzruszenia i obmyśleć, co mu czynić należało.
Chciał, korzystając z kasyna, wyszukać sobie dwóch przyjaciół, którzyby się nazajutrz rano umówili o warunki. To właśnie było dlań najtrudniejszem. Miał wiele znajomości między starszymi, mało wśród młodzieży, od której unikał. Szukał w myśli tych, którychby mógł wezwać na pomoc, gdy uczuł się pochwyconym za rękę i uśmiechnięta, pogodna, jasna twarz szambelana Burzymowskiego stanęła nagle przed nim.
— Co ja widzę!... a to cud! Micio! Micio na kasynie! Ty!... A to już chyba i kapucyni zaczną na redutach bywać! Jakżeś ty się tu znalazł?