Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

hamowany, jakby chętkę pomszczenia się i złośliwość, która się wyraziła uśmiechem szatańskim.
Westchnął głęboko.
— Cóż robić! A la guerre comme à la guerre! Pocieszajmy się tem, że kto szczęśliwy w kartach, w miłości szczęścia nie ma!
To mówiąc, dobył kilka rulonów dukatów z kieszeni, trzymanych w zapasie i, łamiąc je, na zielonem suknie rozsypał. Dodać potrzeba dla zrozumienia tego, co następuje, iż gracze, nie wyjmując bankiera, należeli wszyscy do najzajadlejszej opozycji przeciwko Blasze i księciu.
Gdy pułkownik puścił swój dowcip o szczęściu w grze i w miłości, jeden ze stojących nad stolikiem, rozśmiawszy się, rzekł półgłosem.
— Przysłowie chyba kłamać musi, boć nie może się nazwać nieszczęśliwym, kto pozyskał serduszko takie, jak panny szambelanówny!
— Serduszko! ba! ba! — przerwał drugi — czy tylko nie więcej, niż serduszko?
Mówiący zaczęli się bacznie oglądać, czy ich kto z przyjaciół księcia nie słucha, lecz nie dostrzegłszy żadnej ze znajomych twarzy dworu, głośniej i śmielej ciągnęli dalej:
— Pleciesz! — odezwał się jeden — to są zazdrosnych pań bałamutne wymysły...
— Ba! ba! — odparł ten, który mówił wprzódy — w mieście się nic nie utai. Dziewczynie zawrócił głowę. Nie dosyć, że Vauban ją do siebie wabi, aby księciu romans ułatwić, będąc nader wyrozumiałą i litościwą, oprócz tego, wiemy gdzie miewają czułe schadzki we cztery oczy i kto im je ułatwia...
Ostatni wyraz dodał półgłosem.
— O jakiejże to szambelanównie mówicie? — przerwał im inny. — Jaka to znowu szambelanówna? nic nie wiem, bom dopiero od trzech dni powrócił, a pół roku mnie tu nie było.
— I nic dotąd nie słyszałeś? — wtrącił pierwszy — a toś chyba nie chciał słuchać. Całe miasto o tem bęb-