Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stosunkowo krótkiego pobytu mógł się już uważać jak w domu.
Sylwja znikła zaraz w bukiecie pięknych pań, które na nią czekały i otoczyły. Burzymowski od jednego do drugiego przechodząc, łapany, odwoływany, zatrzymywany, zupełnie się obłąkał.
Nie dostrzegł nawet opodal nieco stojącego pod oknami Grabskiego, który osobno przybył wprzódy, niż oni, choć zwykle na kasynach nie bywał.
Można było posądzić, że go tu wiodła chęć widzenia choć zdala pięknej Sylwji. Stał w cieniu i od wnijścia jej na salę oczów od niej nie odrywał.
Sylwja wcale go nawet nie postrzegła, on śledził z zajęciem widocznem każdy jej ruch, uśmiech każdy, wejrzenie, mieniący się dziwnie, a zawsze smętny wyraz jej twarzyczki. Zdawało się, że chciał odgadnąć, co się działo w jej duszy, jakie myśli krążyły pod tem czołem białem — czy była szczęśliwą? czy?
Mówił w sobie Mieczysław:
— Biedna istota! Przyleciała tu, szukając szczęścia, a na czole jej widzę obłok, który nie schodzi nigdy. — Osłania się tajemnicą! zmieniona! niespokojna! Co dla niej gotuje przyszłość?
I myślał potem, jak ją wyrwać z tych prądów, z tego wiru, który ją unosił na skały. — Środka nie widział.
Kochać tak zdaleka, — patrzeć bezsilnemu na niebezpieczeństwo tego, co się miłuje, nie móc ust otworzyć, podać ręki! co za męka!
Sylwja nie wiedziała może o nim, ale obiegając salę oczyma roztargnionemi, nie postrzegła go i teraz — nie szukała. Obojętnie tak parę razy wzrok jej pobłądził po sali, prawie się nie zatrzymując na nikim i wrócił do bliższych osób. Stała, nie zdając się ani bawić, ani ciekawić w tym tłoku, choć inne panie szeptały, śmiały się, pokazywały sobie różne przesuwające się postacie.
Czeżewska przyglądała się przez szkiełka publice, chcąc jej dać poznać nadewszystko, że przecież była czemś lepszem nad nią.