Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się ochoczo, przygotowując do tańca, a choć i tu dzieliły się od siebie warstwy społeczeństwa, samo ocieranie się ich i swobodne rozglądanie dodawało im życia.
W chwili, gdy osób już było dosyć wiele, we drzwiach ukazała się postać dziewczęcia w lekkiej sukni przejrzystej, narzuconej na drugą, cięższą, z włosami misternie utrefionemi, wachlarzem w ręku i szalem...
Była to Sylwja, na której widok damy się zaczęły uśmiechać, a mężczyźni szeptać między sobą. Niektórzy zdawali się zapytywać o nią, a drudzy im ją ukazując, opowiadali żywo i wesoło...
Zajęcie nią było powszechne, oczów mnóstwo śledziło jej ruchy.
Szła poważna, zamyślona, obojętna, z pańskim jakimś majestatem i lekceważeniem tłumu, nie racząc prawie podnieść nań pięknych oczów, jakąś mgłą smutku czy szczęścia przysłonionych. Za nią postępowała wyfiokowana nadzwyczajnie, wonią ambry jak atmosferą otoczona, pani wojska Czeżewska, wykrygowana, usznurowana, z oczyma nieco przymrużonemi, na głowie niosąc włosy chyba nie swoje, w których tkwiły najrozmaitsze ozdoby, świecidła i pióra.
Wślad za panią Czeżewską postępował w całej chwale swej, w garniturze paradnym, odświeżonym i z plam oczyszczonym szambelan. Ale tego zaraz od progu pochwycili znajomi, i z jednych objęć przyjacielskich podając w drugie, natychmiast go od Sylwji z jej towarzyszką oderwali. Cieszyło go, iż tylu dla siebie znalazł życzliwych. Wyciągały się doń dłonie, dolatywały go zdala wyrazy, a szambelan rozpromieniony odpowiadał, urozmaicając formuły:
— Do nóg upadam.
— Do nóżek się ścielę!
— Stopki całuję.
— Uniżony...
Servus i t. p.
Był tego dnia w usposobieniu różowem, jak rzadko, widział, iż całą sobie podbił Warszawę, i w czasie