Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ko ma taki lekki, ale to nic więcej jak pozór, a względem Sylwji postępuje sobie z taktem wielkim i łagodnie, bo wie, że z nią najlepiej sobie da radę w dobry sposób. Tak! — łagodna jest, miękka, ale co się tyczy pryncypjów! ho! ho!!
Grabski się nie myślał sprzeciwiać.
— Ja bo widzisz, — ciągnął dalej szambelan — ja także choć napozór jestem łagodnym, choć niby ignoruję wiele rzeczy, ale oko mam na wszystko — nic nie ujdzie przede mną. Gdybym tylko coś niewłaściwego, niebezpiecznego przewąchał, stanąłbym okoniem! Sylwja wie, że ze mną żartów niema, gdy co postanowię. Dobry jestem, ale w potrzebie — u mnie, znaj duch!!
Czy Grabski wierzył tym przechwałkom, nie wiemy, spuścił oczy na karty, siedział zadumany, spierać się nie chciał, wiedząc, że się to nie zda na nic.
Szambelan raz wpadłszy na tę materję, mówił dalej:
— Niech się Sylwja potrzpiocze i zabawi, nie mam nic przeciwko temu! Niech się chłopcy do niej garną, aby nabyła doświadczenia, jak się obchodzić z nimi. Trafi się co na serjo, zobaczymy, rozważymy, czy to nam pasuje, czy nie. Nie trafi się, powrócimy do Burzymowa, a tam dla niej mam napatrzonego jednego młodego hrabiego Cetnera, chłopca bogatego, skoligaconego, który już na nią bardzo miłem oczkiem poglądał. Partja gotowa i doskonała. Majątek co się zowie, choć może trochę odłużony, ale kto dziś długów nie ma? — kasztelanic tytulik ma — co chcesz?
Zdziwiony trochę Grabski podniósł głowę. Szambelan się uśmiechał, triumfując z jego podziwienia.
— Oho! filut ja jestem lepszy, niż się wam zdaje — mówił dalej. — W Warszawie jeśli Sylwka ułowi większą i tłuściejszą rybę — Vivat! dobrze! — jak nie, mam w kieszeni Cetnera.
— A panna Sylwja jak dla niego usposobiona? — zapytał Grabski.