Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nagle uczuła Sylwja, że jej rękę ścisnął książę, zręcznie bardzo tak, że nikt pewnie ruchu tego dostrzec nie mógł, i w tejże chwili z wielkim pośpiechem, rzuciwszy wejrzenie na barona, który mu towarzyszył, pożegnał się i wyszedł.
Rozmowa przedłużona księcia z szambelanówną nie uszła niczyich oczów. Uśmiechano się złośliwie, pani hetmanowa wysunęła się do przedpokoju za wychodzącym, pogroziła mu, potrzęsła głową, szepnęła coś na ucho — książę się rozśmiał, ramionami poruszył i unikając dłuższej rozprawy, wymknął się z pośpiechem.
Wojska, chociaż rozpływała się w szczęśliwości, siedząc w pałacu Na górze, co miało dla niej stanowić w życiu epokę, zbyt była ścisłą obserwatorką zwyczajów, ażeby się tu nad godzinę dozwoloną mogła zatrzymać.
Skinęła więc na szambelanównę, aby pożegnała gospodynię i obie wyjechały, nowym gościom poobiednim robiąc miejsce.
Zaledwie wsiadły do powozu, gdy w uniesieniu wojska zaczęła ściskać Sylwję, nie mogąc znaleźć wyrazów na uwielbienie wychowanki, która jej taki honor czyniła. Dumną była z tego dzieła, przypisując sobie całe wykształcenie tak idealnej, zachwycającej istoty.
— Zawsze miałam o tobie największe wyobrażenie, — wołała — zawszem się spodziewała, że będziesz świetnieć w towarzystwie, ale przyznam ci się (tu głos podniosła z egzaltacją największą), takich sukcesów, takiego taktu i takiego szczęścia, jak ty masz, nie marzyłam nawet.
Książę Józef jak młodzik się w tobie zakochał... wszyscy to widzą. Vauban nie śmie nawet być zazdrosną i pada przed tobą. To czego tu żadna najznakomitsza piękność dostąpić nie mogła, ty to potrafisz jednem spojrzeniem... ty... miluśka czarownico!
Sylwja także była trochę dumną swym podbojem,