Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Któż nie wie o tem, że oczy mówić umieją, że wzrok nietylko powiada — kocham cię, nienawidzę, gardzę, brzydzę się tobą, ale ma sposób oznaczyć dobitnie każdy odcień myśli i uczucia? Sylwja pierwszy raz się w życiu przekonała, że niemą taką można było prowadzić rozmowę i doskonale się rozumieć.
Mówiła mu:
— Ale, proszę księcia, wszyscy patrzą, ja się wstydzę!
Książę jej odpowiadał.
— Przestać na ciebie patrzeć jest nad siły moje.
— Czyż znowu? — czyż jeszcze?
— Muszę! — Nie ustąpię kroku, nie odwrócę oczu!
— Ależ — ludzie?
— Co mi tam świat i ludzie?
Niech wiedzą wszyscy, że ty jesteś bóstwem dla mnie.
— My się nie znamy przecie.
— Ja cię poznać muszę — i t. p.
Co się tymczasem działo z szambelanem, niepodobna było odgadnąć. Wprawdzie komedja po francusku grana, szybko, żywo, nie byłaby mu może całkowicie zrozumiałą, ale powinien się był choć pokazać między widzami i pośmiać na wiarę cudzą, gdy się wszyscy śmiali. Ani jego, ani młodzieży, co mu do bufetu towarzyszyła, nie było w sali. Czasami niektórzy z tej bandy ukazywali się we drzwiach na krótko, zarumienieni, w dobrych humorach — i wnet znikali. Zdawali się tylko przybywać dla przekonania się, że teatr był jeszcze pełny.
Grabski wszystko zdala obserwujący, bladł i niecierpliwił się, odgadł był prawie spisek na starego uknuty.
Nie mógł nic poradzić na to. Widział ze swojego miejsca, jak Sylwję opanowano, wciągnięto w koło dam z Pod blachy, jak ożywiona, szczęśliwa, zapomniawszy o ojcu, cała się oddawała nieznanej, nowej dla siebie przyjemności.
Odwróciwszy się po chwili, ujrzał Mieczysław przy sobie stojącego niemłodego mężczyznę, ze smutną ja-