Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Znany im był ten młodzieniec, który do koła ich nie należał i od wesołych towarzystw stronił, widocznie za złe mu to miano. Siadł też pan Mieczysław na uboczu i zachował się milcząco. Przedmiotem rozmowy tego ranka była awantura wczorajsza. Bogatemu kupcowi z Długiej ulicy, niemieckiego pochodzenia, ale oddawna osiadłemu w Warszawie, córkę wykradziono.
Panna była bardzo piękna, dobrze wychowana i godna lepszego losu; ojciec w rozpaczy biegał jak obłąkany.
Domyślali się wszyscy, kto był sprawcą, bo oddawna już romans trwał, przed ojcem tylko tajony.
— O! to sprawa Piotrusia! — mówił, okiem mrugając, Kalinowski. — Niema go dziś nigdzie, drapnął z panienką do Wrocławia! — Ale cóż znowu tak strasznego, żeby tyle z małej rzeczy robić hałasu. — Że się z nią nie ożeni, to niema wątpliwości, ale łatwo znajdzie kupczyka, który na tę małą eskapadkę sentymentalną zważać nie będzie!!
Śmiali się wszyscy, Burzymowski jeden mocno się zachmurzył.
— Ojciec się, słyszę, — dodał drugi — udał pod opiekę praw pruskich, ale jużciż szlachcicowi za taką tam jakąś kupcównę, że sobie z nią poromansował, głowy nie zetną.
— No, wiesz, — przerwał Pokutyński — jabym za tych bestjów Prusaków nie ręczył. Hoym mi powiadał, że u nich prawa dla wszystkich jeneralnie są równe i jednakowe. Szlachcic nie szlachcic za gwałt i uprowadzenie małoletniej...
— Jakto małoletniej? — zawołał Kalinowski. — Piękna mi małoletnia, która tak już umiała dobrze z Piotrusiem oczkować i po dobrej woli z nim poszła.
Wszczął się spór długi o możliwe następstwa wykradzenia, w którym Burzymowski i Grabski żadnego nie brali udziału. Gdy się to przeciągać zaczynało, Pokutyński dyskretnie spojrzał na zegarek.
— Wiecie panowie co? — rzekł — hora canonica