Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Gdybym śmiała przypuścić, że taki trzpiot, jak ja, może się podobać takiemu, jak pan, sensatowi, doprawdy, gotowabym myśleć, żeś zazdrosny — rzekła.
— Ja się z tem wcale nie taję, — odparł z rezygnacją Grabski — i że mam zawróconą głowę, i że jestem zazdrosny. Proszę mnie tylko dobrze zrozumieć, kochana kuzynko. — Kocham się bez najmniejszej nadziei, a pragnąłbym twojego szczęścia nie dla siebie, ale dla ciebie. Gdybym dziś widział człowieka godnego twej ręki, mogącego ci zapewnić przyszłość, jakiej ci życzę, spokojną, cichą, szczęśliwą, byłbym mu pewnie raczej pomocą, niż przeszkodą. Widzieć zaś cię narażoną na igraszkę płochych ludzi — boleć mnie musi.
Gdy poważnie wymawiał te słowa, Sylwja, słuchając, przypatrywała mu się z uwagą.
Czy jej uderzyło serce, czy oceniła ofiarę, czy się poruszyła uczuciem wdzięczności za uczucie, które w głosie jego brzmiało — któż wie? dosyć, że odpowiedziała mu krótko, z pewnem wzruszeniem, szybko, jakby mimowolnie.
— Dziękuję.
Jakby dla przerwania tej rozmowy przykrej dla obojga wpadł właśnie szambelan, zdyszany i cały sobą zajęty.
— Patrzajcież! — zawołał. — Kasztelanowa przyjmuje dopiero około południa, dowiedziałem się o tem w kamienicy.
— Wiesz co! — zwrócił się do Micia — wypada mi koniecznie być u Pokutyńskiego — jedź ze mną, raźniej mi będzie.
To mówiąc, spojrzał na córkę.
— Cóż będzie z tą nieszczęsną Socjetą, czy jak się ona tam nazywa? — Macie być na niej? z kim? jak? Czy to widowisko płatne, za biletami, czy proszone? kto prosi?
— I proszone, i płatne — odparł Grabski. — Uprzywilejowani dostają zaproszenia, osoby nienależące do towarzystwa kupują bilety...