Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie znając drogi, na której zbłąkać się i skaleczyć łatwo — rzekł Micio powolnie.
— Dlaczegoż ja mam się tam koniecznie skaleczyć? — żywo przerwała Sylwja. — Wszyscy wy macie mnie za jakieś nieroztropne dziecię, potrzebujące niańki jeszcze!
— Milczę — rzekł Grabski.
— Ale ja bo nie chcę, żebyś milczał, — odparła Sylwja — owszem, proszę mówić otwarcie, proszę się kłócić ze mną. Za milczenie będę się gniewała, boby ono znaczyło, że ja niegodną jestem zrozumieć mądrego pana Mieczysława i niewarta, aby się dla mnie fatygował z przekonywaniem.
Grabski popatrzał długo na nią.
— Twoja śmiałość, kuzynko, dowodzi już, że świata nie znasz, ku któremu się tak wyrywasz z zapałem i pragnieniem zajaśnienia na nim. Każesz mi mówić otwarcie, będę posłusznym.
Panna Sylwja jest młodziuchną, piękną i uroczą, bardzo łatwo jej będzie liczne wielbicieli grono ściągnąć do siebie. Przypuśćmy, że jeden z nich szczęśliwy serce jej pozyszcze. — Sądzisz, szanowna kuzynko, że tu ktokolwiek na serjo bierze zalecanki z galanterją, — i o serca pozyskanie się stara? Zdobyć je zapragnie każdy, ale ocenić nie potrafi nikt. Dziś nosić cię będą na rękach i czcić, a głosić królową, jutro nowa piękność i gwiazda świeża, zjawiająca się na horyzoncie, odciągnie ich od ciebie.
Sylwja potrząsnęła główką, nie widać na niej było wielkiego tych wyrazów wrażenia.
— Kto panu Mieczysławowi mówił, że moje serce tak jest łatwem do zdobycia?
Grabski zmilczał, przeszedł się po pokoju, stanął u komina i, patrząc na bukiety — odezwał się, zmieniając rozmowę.
— A więc bukietów już dwa? — do pary? — Przyznać muszę, że im tu bardzo ładnie na tym kominie.
Sylwja się zarumieniła.