Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szambelanowi, gdyby nadchodzący Grabski go nie naprawił.
Potrzebował się od niego dowiedzieć, o której godzinie i jak się miał stawić w misjonarskiej kamienicy. Micio go nie umiał o tem objaśnić, bo do tego domu wstępu tak dobrze jak nie miał.
Niespokojny Burzymowski, uprosiwszy Grabskiego, ażeby na niego czekał i zatrzymał się u córki na górze, sam pobiegł do misjonarskiej kamienicy. Godzina była wczesna, ale u Sylwji i pani Czeżewskiej oddawna się już drzwi nie zamykały. — Obie panie były nadzwyczaj zajęte i zakłopotane.
W przedpokoju Grabski pełno znalazł ichmościów z węzełkami, Żydówek, kupczyków, których niespokojna wojska, obawiając się, aby czego nie zabrakło, do zbytku pościągać kazała.
Po ścisłym rozbiorze przekonano się, że tu lwowskiego nic nie uchodziło, począwszy od trzewików. Czekał i fryzjer, aby ważną odbyć naradę co do fryzur pań obu, które się à la grecque urządzić miały. Stał szewc z całą pstrą chustą rozmaitych trzewiczków, kupczyk z próbkami materyj i wstążek; mnóstwo bezimiennych figur na coś tym paniom potrzebnych, a ponasyłanych przez majorową, która się podjęła zamówień.
Grabski wszedł właśnie do salonu w tej chwili, gdy Czeżewska nieubrana biegła do przedpokoju i krzyknąwszy, ukryć się przed nim musiała, co ją jeszcze gorzej dla niego usposobiło, bo nic nie gniewało ją nad to, gdy ktoś wdzięki jej nieuporządkowane jeszcze zobaczył.
Sylwja natomiast wyszła do niego nawpół ubrana, na rano, i uśmiechnięta powitała go dosyć uprzejmie, choć kuzynek i dla niej w godzinie tak ważnej, gdy się losy tualety roztrząsały, niebardzo był na rękę.
— Darujesz mi, że zdaje się, nie w porę tu przychodzę — odezwał się, witając, Grabski, ale szambelan przykazał mi tu czekać na siebie.
— A ojciec gdzież jest? — spytała Sylwja.