Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pod blachą.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się trzymać zdaleka. Wszystkoby popsuła i sprofanowała.
Zamilkł Pokutyński.
Książę de Ligne, którego ta narada niebardzo się bawić zdawała, ziewał coraz jawniej a przez litość nad nim, rozmowę przerwać było potrzeba.
Dał znak Pokutyńskiemu książę, poszeptali z sobą coś pocichu i szambelan wysunął się nazad na palcach do salonu, gdzie już liczniejsze towarzystwo, powróciwszy z próby teatralnej, żywo się zajmowało jutrzejszą reprezentacją.
Dwaj przyjaciele znowu pozostali sami, gdyż książę de Ligne wcale się w towarzystwie pokazywać nie myślał, a Pepi chętnie mu dotrzymywał kompanji. Tyle mieli wspólnych wspomnień przeszłości, począwszy od Kaniowa, Kijowa, Sabacza, wojsk austrjackich, wiedeńskiego dworu aż do wieczorów w Łazienkach i na zamku.
Późno w noc Ludwik opuścił przyjaciela, umawiając się z nim na dzień jutrzejszy.
Po odejściu jego książę przywołał kamerdynera, spojrzał na zegar, przeszedł się po swej sypialni i namyśliwszy skierował ku małemu salonikowi pani de Vauban, przytykającemu do jej sypialni.
Buduar ten, gabinet czy salon wreszcie, bo nie wiedzieć jak nazwać go było, ogrzany był, jak wszystkie apartamenta Pod blachą, do niewytrzymania i pełen jakiejś woni silnej, odurzającej, którą nerwy gospodyni delikatnej i chorej cudem jakimś znosiły. Nie było w nim innego światła nad naczynie alabastrowe zwieszone od sufitu, w którem przyćmiona lampa płonęła. Miękki dywan okrywał podłogę. Dokoła sofy powleczone gobelinami biegły przy ścianach, przypominając tureckie domy, w których za siedzenie i posłanie służą razem. Para małych stoliczków, z koszykami u spodu, dwa alabastrowe naczynia w kątach, tego dnia nieoświecone, były wszystkim sprzętem tego cichego schronienia. Nad kominem, w którym się nie paliło, wielkie