Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Papiery po Glince.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tę pieśń gdy zaintonował, jakoś, tak raźno szło, żeśmy ją dośpiewali, nie mogąc mu się oddziękować, iż nas jej nauczył. Książę mruczał i wąsem kręcił i powiada do niego:
— Zuch z waszeci, panie kochanku, ja nie rozumiem, że się aści pan z talentami do dziś dnia nie osiedlił gdzie, nie ożenił i nie zrobił fortuny!?
— Szczęścia nie było, m. książę! rzekł skromnie Krzyski.
— E! co to tam szczęścia! bałamuctwo — odparł książę, mów chyba asindziej, żeś odwagi nie miał. Albo i tu w Nieświeżu, tyle panien i wdów, różnych różności, panie kochanku, posażnych majętnych — otbyś się do której wziął.
— Żebyś mnie w. ks. mość chciał poswatać! — skłonił się Krzyski.
— No — chętnie, nie od tegom, asińdziej pewnie tego nie wiesz, że to ja króla portugalskiego z księżniczką hollenderską swatałem, a bejowi tunetańskiemu dałem za żonę cesarzównę perską.
— O tem nie wiedziałem...
— I gdyby nie jeden golibroda, co mi szyki pokrzyżował, byłbym wielki aljans do skutku doprowadził, królowę hiszpańską wydając za syna króla angielskiego, ale mi austrjacy przeszkodzili. Książę puścił się już w swoje opowiadania.
— Większych rzeczy dokazywałem, dodał, panie kochanku. Markiza del Pirogo, mającego lat 85 i sześć miesięcy, jak obszył, wyswatałem i ożeniłem z baronówną von Speck mającą lat nie spełna szesnaście. Cóż asińdziej powiesz, mieli sześcioro potomstwa. Markiz ze starego odmłodniał tak, że menueta tańcował, a żona tak jakoś zestarzała iż rychło się dorównali z sobą i było to najszczęśliwsze małżeństwo na świecie.
— Żebyś też w. ks. mość raczył i mnie równie szczęśliwie dobroczynną dłonią zaswatać... rzekł z ukłonem Krzyski.
— Czekaj tylko asińdziej, wszystko to być może, tymczasem sobie, panie kochanku, napatrz a miej za