Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Papiery po Glince.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzadko się okazujący na stole. Książę go sam lubił i utrzymywał, że zdrowszego napoju nie znaleść. Prawda że był mocny a słodki, gęsty, wonny i szedł do gardła, jakby do własnego domu. Poczęło się plecenie banialuków okrutne, a żarty, a pląsy, a śmiechy — aż się pułapy trzęsły. Krzyskiemu też Wojnarowicz dolewał dobrze, aż go podochocił porządnie. Sądząc, że jest w wielkich łaskach u księcia, mój jegomość podlazł pod samo krzesło pańskie i zabawił go jak mógł. Szczególny miał dobór staroświeckich pieśni, o których u nas nikt nie słyszał, hulackich zamaszystych, a tych się chętnie od niego uczono. Jednę tylko zapamiętałem.[1]

Hej kielicha, kielicha.
Bo mi w gardle zasycha!
I na duszy mi smutno...
I w sercu bałamutno...
....
Trzeba zalać robaka!
Hej szklanicy, szklanicy,
Bo mi mętno w źrenicy...
I w sumieniu wąż wierci...
I myślę już o śmierci.
....
Trzeba zalać robaka...
Hej puhara! puhara!
W oczach stoi mi mara,
Świat do koła się kręci...
Tracę resztę pamięci...
....
Trzeba zalać robaka...
Hej wiadrami, wiadrami,
A kto nie kiep — ten z nami!
Napijmy się do zdecha...
Tylaż nasza pociecha...
....
Trzeba zalać robaka...

  1. Pieśń z rękopismu XVIII w. p. 13. M.