Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Papiery po Glince.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nikt do kart nie siadł, bo z niemi robił co chciał. Kilka razy nam pokazywał takie z niemi sztuki, że rzekłbyś djabła miał w rękach: dobywał jaką zażądał, mieniał, pstryknął tylko, latały mu na zawołanie. Łykał, z gardła wyciągał, oczywista, że z nim grać nie było sposobu. Chodził tylko od jednego do drugiego, to tu, to tam słówkiem i ukłonem się zalecając.
W tem patrzę ja, przystępuje do niego Zabłocki. Trzeba go było znać jakem ja znał, żeby się domyśleć, iż nie bez kozery. Zabłocki był marsowaty człek, żółty, chmurny, poczciwy z kośćmi, ale filut jakich mało. A kroku w życiu darmo nie zrobił. Z Krzyskim też dotąd cale się nie wdawał. Stałem nieco podal, słyszę taką rozmowę.
Mówi Zabłocki — Dużoś waćpan świata schodził, nie mało wydeptał podeszew... czy też jegomości nigdy na myśl nie przyszło się ożenić?
Krzyski obejrzał się, oblizał, ruchome brwi poskoczyły mu do góry i opadły... machnął ręką.
— Wiesz, panie Strukczaszycu, (tak Zabłockiego honorowano) rzecze, że w życiu mem mało o czem więcej myślałem jak o żeniaczce. Do tegom wzdychał, ku temum zmierzał, pracowałem, zabiegałem, kochałem się, biłem...
— Czyżeś się waszmość kiedy w życiu bił; zapytał Zabłocki.
— A to pięknie! zawołał Krzyski, a cóżbym ja był za szlachcic, żebym cudzego mięsa nie probował i swojego nie nastawił! Ale wracając do rzeczy, jedno mi się w życiu nie udawało, żadna mnie kobieta nie chciała...
Westchnął. — Mieli szczęście i starsi i poczwarniejsi odemnie, bo, nie zawsze byłem w czarnem ścierwie jak dzisiaj... udawałem się i do ubogich i do niemłodych... każda się Krzyskiego zlękła.
— A ja nie znajduję, żebyś jegomość znowu był tak wstrętliwy, albo taki straszny, rzekł Zabłocki.
— Jednakże taki już mój los! zawołał Krzyski i myślę w celibacie żywota dokonać.