Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/77

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    ani ja sam nie wiedziałem, kiedy tam będę, c’est infame! dokończył hrabia.
    Pułkownik odetchnął.
    — Byłem tego pewny! rzekł. Już cię zazdrosne kumoszki żenią z tą Niną.
    August się z lekka zarumienił ale dodał chłodno.
    — I to nie ma sensu! Cienia żadnego stosunku czulszego między nami nie ma. Panna jest rozumna, miła, ale chłodna jak lód, a ja, wujaszek znasz mnie, do zakochania się też skłonny nie jestem!
    — To i dobrze! odpowiedział pułkownik urywając rozmowę.
    Wieczorem nadjechała hrabina, ale przed nią o tem, co słyszał, nie powiedział pułkownik ani słowa. Baczny postrzegacz od razu z tego, co mówiła o Szelchowie, poznał, iż kochała sąsiadkę i cenić ją umiała. Chwaliła też bardzo Ninę...
    Z tego wszystkiego wniósł stary, iż sąsiedztwo jaśniej może widziało następstwa tych stosunków niż siostra i siostrzeniec. Nie miał zwyczaju mięszać się w sprawy cudze a szczególniej sercowe, nie zagadnął więc już nawet o Szamotulskich i nie byłoby mowy o nich, gdyby oburzony jeszcze August nie powtórzył przy nim matce potwarzy, jaką zmyślono na nich.
    Gniew hr. Augusta niczem był przy tem, jakim wybuchła jego matka, posłyszawszy o niegodziwych posądzeniach... Z oburzenia przeszła do płaczu i długo jej uspokoić nie było można.
    Zaczęła wychwalać sąsiadkę, jej córkę, dom ich, ciche cnoty, skromność, z jaką je pełniły, unikając ócz ludzkich. Zazdrość tylko mogła coś podobnego stworzyć.