Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nieznajomy, przybywając, musiał czuć że w kątku tym błogo było mieszkańcom i że oni czuli to i cenili. Z zamiłowaniem pielęgnowane było wszystko, od najpospolitszego drzewka do kwiatków, co dom otaczały! Żyły one raźno i bujnie.
Dwór nie piękny, ale wzniesiony niegdyś ze staraniem o trwałość, krzepko się trzymał, choć wysoki dach jego i charakter całej budowy dość go już starym czyniły. Zieloność, kwiaty, niezmierna czystość zdobiły go i czyniły miłym.
Stał między dziedzińcem a ogrodem, połączonemi z sobą; oboje śliczne drzewa rozrosłe o szeroko rozpostartych konarach zdobiły. Po za niemi kryły się nowsze, równie trwałe a z prosta wzniesione budynki folwarczne i gospodarskie.
Nie widać było między niemi żadnych wymuszonych przyczółków gotyckich i pseudo-klasycznych, które niesmaczna pretensya czepia często do obór i stajen, aby się świątyniami wydawały. Wszystko tu wyglądało trochę ze staroświecka, lecz wyidealizowane starannością wykonania i utrzymania.
Wieczór późnego lata był prześliczny. W powietrzu czuć było jesień nadchodzącą, woń pól zżętych, ostatnich łąk pokoszonych i jakby dojrzewających owoców. Każda bo roku pora ma swój właściwy zapach i powietrze, począwszy od pierwocin wiosennych do zamrozków, oznajmujących zimę.
A jesienne wyziewy mogą niemal walczyć z wiosennemi, choć zupełnie innego są rodzaju.
Siedząca w ganku, wpatrzona w dal kobieta zdawała się używać w pełni ciszy i blasków tego wieczora letniego, uspokojonego jak wiek, którego dożyła.