Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Samulski głową pokręcił.
Sacré nom! — zawołał — wybierasz więc sobie stanowisko jakby żołnierz na placu boju, gdzie kul najmniej pada, a dymu, i kurzawy nie czuć.
— Bom rekrut! — rzekł August.
— A ja młodych rekrutów, aby ich prędzej przerobić na starych wygów, wyprawiałem zawsze na najtęższy ogień — odpowiedział Samulski. — Nie sztuka sobie wybrać najprzyjemniejsze towarzystwo i najwygodniejszy posterunek. Cré nom! Właśnie tu, gdzie ludzi brak powinieneś stanąć do walki.
Sparł się na ręku i — zamilkł nagle.
August, który oddawna skończył był swój ogromny obiad, z ciekawością przysiadł się do wuja, ale ten stracił nagle ochotę do dalszego wywnętrzania się i posmutniał.
Myśl jego inny obrót wzięła.
— Rób jak chcesz — rzekł po długim przestanku — jak ci twe przekonanie dyktuje!! Nie powiem nic już więcej! Dla mnie, com tu długie przeżył lata, co kraik ten pamiętam niegdyś i dzisiaj, com ludzi życie mu dających był przyjacielem i biednym współpracownikiem — patrzeć na tych nędznych epigonów — serce się kraje.
August uścisnął go w milczeniu i szepnął po chwili:
— Niech no mi wujaszek nie odbiera serca a nie zraża zawczasu!
— Ba! zawodu ci chciałem oszczędzić — odparł Samulski — ale milczę, tak lepiej.
Gdzież matka twoja? Ja nic nie wiem.