Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

otwarcie. Zresztą ani wiek mój, ani mała kraju i jego położenia i potrzeb znajomość nie dozwala mi sumiennie brać na siebie innej roli nad bardzo skromnego pracownika... Przystanie do obozu jest zawsze spętaniem osobistej swobody i przekonań.
Co innego panowie, którzy macie doświadczenie i nabyte niem jasne pojęcia, możecie się wedle nich grupować. Ja, gdy będę dobrym gospodarzem, a spełnię powszednie obowiązki obywatelskie, od których w żadnym razie wyłamywać się nie myślę, sądzę, że uczynię zadość powinności...
Dla słuchających teorya ta była już zanadto skomplikowaną i budziła pewne podejrzenie, jakąś niewiarę. Potomek hetmanów cofał się widocznie.
— Oho! oho! pomyślał Zenio — chce sobie stać na boku!
Drewniany książę zagryzł usta, atletyczny hr. Sławek, stojący z tyłu, namarszczył się.
Nieprzyjemne milczenie czas jakiś trwało, z którego mógł się łatwo gość domyśleć, iż panowie ci niekoniecznie pochwalali jego zasady.
Nie odebrało mu to ani humoru ani apetytu. Jadł a na twarzy zachowywał wyraz wesołego wypogodzenia, z jakiem przybył.
Zenio myślał jeszcze, jakby znowu rozerwaną zadzierzgnąć rozmowę, gdy książę, który miał już dosyć tego wyznania neutralności — wziął za kapelusz, z zimną grzecznością się pożegnał i wyszedł.
Był pewnym, że ta niema protestacya zostanie zrozumianą.
Hrabia Zenio palił zadumany cygaro. W głowie własnej możeby mu zabrakło nowego asumptu do dal-