Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sławek, gdy szło o nieco dosadniejsze określenie pojęć swych, był zawsze w dość przykrem położeniu. Po polsku mówił trochę z ekonomska, po francuzku tak, jak go bona nauczyła — myśl z mózgu dobywała mu się z ciężkością. Za to mówiąc ruchami rąk i twarzy, dopełniał, czego słowy nie umiał wyrazić.
Zaśmiał się.
— Hę? — rzekł — widzicie, człowiek tego imienia, takiej rodziny, no — i dobrze wychowany, przecież musi być przyzwoitym.
— Ale to jeszcze nie mówi nic — odparł Zenio. — Rozumie się, że jest przyzwoitym. Wiem, że matka łożyła na wychowanie grosz ostatni — ale... tu sęk! na kogo i jak go wychowała? Co za ryba?
Nastąpiła chwilka milczenia...
Toni, widząc hr. Sławka zakłopotanym, dorzucił rubasznie:
— Ja rozumiem, o co Zeniowi idzie. — Hrabia August krwią należy niezaprzeczenie do jednej z najznakomitszych rodzin kraju — ale...
Zenio pochwycił z przyciskiem:
— Ale!!
— A — kończył Toni — wiadomo, że ten pan z panów matkę ma ubogą niegdyś szlachciankę — że ona go wychowywała i że niedawno jeszcze był bardzo biednym dziedzicem trzech nieosobliwszych folwarczków... Być dziedzicem majoratu ani mu się śniło, bo hr. Franciszek Ksawery w sile wieku właśnie się miał żenić. Tymczasem — paf!! z tego biedaka milioner... Żył lat ze trzydzieści chudopachołkiem a to zawsze usposabia...