Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieć ustaloną sławę, której nic nadwerężyć nie mogło. Bez powszednich cnót o które inni starać się musieli, ażeby być znoszonymi w towarzystwie porządnych ludzi — oni wyśmienicie się obyć mogli. Należeli do obozu, który bronić ich musiał, choćby wybryk jaki popełnili.
Z twarzy i postaci gości znajdujących się w salonie znać było, iż na obranem stanowisku żyło się nie źle.
Wszystkie te oblicza, gdyby nie widoczne na nich znużenie, gdyby nie ślady wczesnego przeżycia się — ślicznie były pozaokrąglane, rumiane, zdrowe, promieniejące błogim spokojem.
Żadna myśl głębsza, żadna troska zjadliwa, żadne uczucie gorętsze nie poorało im wyłysiałych, pięknych czół, nie ćmiło wejrzeń, nie odjęło ustom uśmiechu pełnego uprzejmości.
Twarze to były piękne rysów szlachetnych a tak poczciwie bezmyślne jak niektóre greckie posągi. Towarzyszyły im też jak w tych posągach postawy nader kształtne, atletyczne budowy ciała, rycerskie ramiona i prawdziwie arystokratycznie zarysowane ręce białe, nóżki, jakichby im niemieckie panie mogły pozazdrościć.
Starą krew widać było w tych bladych odbiciach postaci dziadów i pradziadów, którzy, z szablami przebiegając Europę, sławili się jako ostatni paladynowie z męztwa i czci rycerskiej.
Na każde z nich jeszcze było można włożyć starą zbroję z pod Wiednia — i przystałaby do szerokiej piersi, — lecz ta pierś osłabła i znużona, nosićby jej nie potrafiła.