Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W wigilią już, po przyjeździe hrabiów, pomimo dosyć starannie zachowywanej dotąd tajemnicy, nie tylko cały powiat, sąsiedztwo, ale niemal prowincya cała wiedziała o małżeństwie. Zdumiewano się, latali posłańcy, listy, zapytania. Niektórzy wierzyć nie chcieli; inni utrzymywali, że od razu to przewidywali.
Wrażenie było ogromne.
Toni sarkastycznie, złośliwie ale smutnie się uśmiechał...
— Tak schodzą wielkie rodziny przez mezalianse — mówił. — Jeszcze jedna szlachcianeczka a zobaczycie, w co się dom obróci... Co za porównanie do stryjów!!
Chociaż starał się hr. August zatrzymać swych gości, zaraz po weselu znajdowali przyzwoitem nie zakłócać mu dni miodowych i wyjechali trzeciego dnia.
W mieście zaledwie się zatrzymali na chwilę i już na dworcu kolei przypadkiem spotkał się z nimi Toni.
Był niezmiernie ciekawy.
Na rzucone pytanie odpowiedziano mu z taką gorącą sympatyą dla młodego małżeństwa, dla tego zacnego, kochanego Gucia, iż Toni od dalszego badania się powściągnął.
Muszą się trzymać i bronić! — rzekł w duchu. — To darmo! Rodzina solidarną być powinna!!