Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Twarzyczka też wesołego dziewczęcia mimo trzpiotania się, może ze znużenia, z każdym dniem była bledszą, oczki patrzyły smutnie, a w domu hrabiostwa służące po cichu mówiły, że wieczorami płakiwała.
Pierwsza w życiu walna bitwa przegrana, pierwsze upokorzenie i przekonanie się o bezsilności bywa okropną męczarnią.
Jawnem było, że hr. August jej uszedł, że go postradała. Tłumaczyła to sobie nie własną winą wprawdzie ale niegodziwą głupotą Toniego, a mimo to przebaczyć, darować nie mogła, że łamiąc wszystkie zapory hrabia nie powrócił do niej. Gniewała się na rodziców, na cały świat, a najbardziej na niewdzięcznika.
Nie kochała go wcale, ale wyrywający się jej zdawał się ponętniejszym. W ostatniej rozmowie oceniła wielkie przymioty jego umysłu. Znalazła go daleko żywszym, swobodniejszym, mniej sztywnym, niż sobie wyobrażała. Był nawet miły, wejrzenie miał mówiące, rozumne... Musiał nawet mieć serce!
Do końca karnawału, chociaż się go spodziewano ciągle, hr. August już się nie pokazał. A zapusty były szumne jak nigdy i Toni, co mu się nigdy nie zdarzało, wygrał w ciągu dwóch wieczorów kilka tysięcy talarów. To mu osładzało nieporozumienie z hr. Witem, który od niego unikał milczący i okazywał żal wielki.
W środę popielcową dowiedziano się z przestrachem, że hrabianka Berta, która, jak mówiono, wychodząc z balu zaziębiła się, musiała się w łóżko położyć. Wieczorem już nie jeden doktór domowy, ale