Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem, którego wszyscy potrzebowali, nie chciał brać na siebie.
Zrzucano wszystko na Toniego; on się zaprzysięgał, że uczynił to tylko, co mu zlecono, co było wolą ogółu.
— Bądź co bądź — poważnie zakończył Zenio — człowiekowi jak on należała się pewna wyrozumiałość i względy.
Jeżeli się od nas usunie a na przekór poda rękę naszym przeciwnikom, stracimy wiele! bardzo wiele!
— E! — zawołał książę, przytomny rozprawom — żyło się bez imci pana lat tyle, obchodziło się dawniej, obędzie się i na przyszłość!
A co się tyczy przeciwnego obozu!! nie może się skompromitować, on, przechodząc do niego Il se respecte trop!
— Ja zawsze mam za zasadę — rzekł prezydencyonalnym tonem Zenio — że nie trzeba nieodwołalnych kroków czynić, chyba w ostateczności!
Złotowłosa Berta nigdy tak nadzwyczaj, tak nienaturalnie, szalenie wesołą nie była jak w tym karnawale. Trzpiotała się, dokazywała, zdawała szczęśliwą a młody hrabia Medzio, chłopak, który już był wszystko stracił krom nadziei bogatego ożenienia, wybrany przez nią za cavaliere servante na cały ciąg zabaw, postradał resztkę zdrowego rozsądku, jaką uratował z rozbicia po bujnej do zbytku młodości.
Biedna matka za to od pierwszego balu tak była przybitą, smutną, chwilami nie przytomną, iż czasem dwa i trzy razy do niej przemówić było potrzeba, nim zrozumiała i odpowiedziała.